Jak to się zaczęło?

Od zawsze wiedziałam, że kiedy dorosnę nie ominie mnie wizyta u specjalisty, nie myślałam jednak, że będę potrzebowała takiego długiego leczenia i ciężkiej pracy nad sobą. Jestem dzieckiem alkoholików, którzy piją od kiedy pamiętam. Przeszłam piekło, a w głowie mam rzeczy, których nie widział nie jeden dorosły. Awantury, krzyki, krew, łzy… Lata w takim domu zrobiły swoje. Odwlekałam to bardzo długo, jednak kiedy do nerwicy dołączyła depresja, no cóż, nie miałam wyjścia, nie chciałam, aby łóżko było moim własnym grobem.

Czy wcześniej wiedziałam, że mogę mieć nerwicę? Przypuszczałam. Wiele objawów na to wskazywało, ale nie siedziałam w tym temacie na tyle, aby się diagnozować w jakikolwiek sposób. Nie miałam za bardzo dostępu do takich źródeł jak teraz i nie znałam nikogo, kto by cierpiał na to samo.

Objawy

Pierwsze i najbardziej męczące objawy jakie przychodzą mi do głowy, to poczucie lęku, a co za tym idzie – nudności, bóle brzucha i wymioty. Kiedy czuję lęk mój żołądek zachowuje się jakby ściskało go imadło. Pierwszy raz przyjmowałam coś na uspokojenie kiedy zmarła moja młodsza siostra. Miałam 14 lat i świat wtedy runął. Ojciec później latami obwiniał mnie o jej śmierć, co było totalną niesprawiedliwością i strasznie mnie to bolało.

Sprawdzian albo dojazd do szkoły? Wyjście do lekarza? Rozmowa przez telefon? Publiczne wystąpienia? Na samą myśl mnie skręcało. Poranne wymioty przynosiły ulgę. Na chwilę. Bóle głowy również były na porządku dziennym. Śmiem twierdzić, że w jakiś sposób uzależniłam się od leków przeciwbólowych mając 13 lat. Każdego dnia bolała mnie głowa, kiedy nie miałam przy sobie tabletek, to wpadałam w panikę. Za kieszonkowe od babci chodziłam kupować tabletki. Zapewniały mi poczucie bezpieczeństwa i kontroli nad moim bólem.

Duszności i kołatania serca męczyły wieczorami, kiedy kładłam się do łóżka, nie mogłam nabrać oddechu i nie miałam pojęcia co mi dolega, miałam zaledwie naście lat. Przypomina mi się też jedna sytuacja, w zasadzie jedyna, kiedy zmoczyłam się w łóżku, miałam może 9 lat. Pamiętam tylko, że babcia na mnie nie nakrzyczała z tego powodu, ale jakiś czas spałam z ręcznikiem pod tyłkiem.

Ktoś mógłby zapytać czy nie wstydzę się o tym pisać… Nie, nie wstydzę się, a wręcz jestem dumna z tego, że mogę o tym mówić głośno, bo wiem jak wiele osób przeszło podobne rzeczy i jak może im to pomóc i nabrać odwagi do tego, aby udać się po pomoc.

Pierwsza diagnoza i dalsze losy

Prawda też jest taka, że dopiero kiedy dowiedziałam się co mi dolega, a było to w wieku 23 lat, to wszystko jakby nabrało sensu i poskładało się w całość. Wszystko zaczęło do siebie pasować, wszystkie objawy. Poczułam pewnego rodzaju ulgę, że wiem. Mój brzydki nawyk obgryzania paznokci już nie był tylko nawykiem, a objawem nerwicy. Miałam z tym ogromny problem, wystarczyło, że poczułam trochę stresu i już miałam palce w buzi. Kiedy poznałam swojego męża w wieku 16 lat, to postanowiłam sobie, że jako dziewczyna zadbam o swoje dłonie. Udało mi się, jednak nadal co jakiś czas mam z tym problem i do tego wracam.

Dopiero teraz wiem jak bardzo to, co działo się u mnie w domu, odbiło się na mnie. Przekłada się to na moje dorosłe życie, które samo w sobie nie jest łatwe z różnych innych względów. Moi rodzice sprawili, że byłam kłębkiem nerwów, ale sytuacja w domu miała również inne skutki. Strach przed ocenianiem, utratą bliskich osób, strach przed samotnością, a nawet śmiercią… Drżałam z powodu wielu rzeczy.

Błogosławieństwem było dla mnie pójście do technikum, tam nikt mnie nie znał, miałam czystą kartę. Jednak w domu nadal działo się piekło, a to przekładało się na moje oceny i obecność w szkole. Nieobecności z powodu zmęczenia po nieprzespanych nocach zdarzały się dość często. Wymyślałam różne wymówki dla koleżanek, bo było mi wstyd przyznać się co tak naprawdę się dzieje. Teraz trochę żałuję tych kłamstw, ale czasu nie cofnę.

Wychowywała mnie babcia, ale mieszkaliśmy z rodzicami w jednym domu. Co z tego, że w dwóch różnych mieszkaniach skoro piekło trwało. Byłam jednak wdzięczna babci, że mimo swoich lat nie pozwoliła, byśmy trafili do rodziny zastępczej. Sama myśl, że mogłabym zostać rozdzielona z bratem wręcz wywoływała we mnie panikę. Kochałam go ze wszystkich sił i od dziecka dbałam, aby włos mu z głowy nie spadł. Świat totalnie legł w gruzach kiedy w wieku prawie 19 lat moja babcia zmarła. Ja, młoda dziewczyna, w domu z rodzicami alkoholikami, bez pracy, prawie w klasie maturalnej, z 13 letnim bratem. W tamtej chwili myślałam, że nie będę w stanie tego unieść. Gdyby nie pomoc mojego męża i teściowej, to nie wiem jakby się to skończyło. Podniosłam się. Dotrwałam do czwartej klasy… żeby rzucić szkołę.

Pamiętam jak trudna to była dla mnie decyzja, jak bardzo płakałam i nie wiedziałam co zrobić. Nienawidziłam swoich rodziców z całego serca. Chciałam, żeby zniknęli. Musiałam iść do pracy i stać się jeszcze bardziej dorosła niż byłam. Zakończyłam naukę w technikum. Oczywiście bez słowa… Nie wiedziałam jak mam to wytłumaczyć znajomym. I wiecie co? Dałam radę. Szkołę ukończyłam zaocznie. Pracując po 14h. Wychowując brata i dzięki pomocy męża najzwyczajniej w świecie mi się to udało. Jedynym marzeniem wtedy było dla mnie wyrwanie się z domu, zabranie brata i męża gdzieś daleko. Nie mogłam wtedy przejąć pełnoprawnej opieki nad bratem dlatego musiałam czekać. Czekałam. A mój cierpliwy i wyrozumiały mąż razem ze mną.

Zanim podjęliśmy ostateczną decyzję o wyprowadzce, ja zaczęłam być coraz bardziej nerwowa, płaczliwa, nie miałam ochoty na towarzystwo innych ludzi. Miałam ochotę siedzieć w domu, pod kocem i nic nie robić. Nawet później nie potrafiłam cieszyć się wyprowadzką. Tak… mimo złych chwil były też te dobre. Miałam opuścić, jakby nie patrzeć, swój dom i… bałam się o mamę. Mimo tego, że również była alkoholiczką, to wiedziałam, że mój ojciec jest zdolny do wielu złych rzeczy. Było mi jej wtedy tak po ludzku żal… Jednak to też miało dwa końce, bo okazało się, że jestem współuzależniona. Ciężko było mi się z tego wygrzebać.

Nerwica zaczęła nabierać tempa, pierwszym lekarzem był lekarz rodzinny, który dał mi lekki lek na uspokojenie i skierowanie do psychiatry. Koniec końców do lekarza zapisałam się prywatnie i miałam już tylko miesiąc do wizyty i co wtedy? Dostałam swój pierwszy mocny atak paniki, w markecie. Tak.

Byłam na zakupach z mężem i nagle poczułam, że oblewa mnie zimny pot, była zima, więc miałam na sobie kurtkę, którą natychmiast zdjęłam, bo czułam, że robi mi się coraz gorzej. Serce biło mi tak, jakbym przebiegła maraton a ręce zaczęły drżeć. Najzwyczajniej w świecie myślałam, że mam zawał. Gdyby nie było ze mną męża, to najpewniej padłabym tam i czekała na pomoc. Dwa dni przed wizytą był Sylwester, a ja byłam już w takim stanie, że totalnie nad sobą nie panowałam. Mieli być goście, miała być zabawa, a ja wybuchałam złością, padały z moich ust przykre słowa, był lęk… Ostatecznie przespałam kilka godzin na lekach uspokajających, a wieczorem przykleiłam uśmiech.

W końcu odbyła się wizyta, a ja dowiedziałam się, że mam ChAD i nerwicę. Dostałam listę leków i totalne przerażenie w gratisie. Jak to? Ja? Mania? Depresja? Co to mania? Nie pasowało to totalnie do mnie. W domu zaczęłam przeszukiwać internet i tak zaczęła się moja przygoda z grupami wsparcia na Facebooku. Wpadłam w to totalnie. Tylu ludzi podobnych do mnie. Tak samo cierpiących i zagubionych. Prócz uzyskania wielu informacji, zapragnęłam pomagać. Najpierw zostanie adminem, później założenie własnej grupy. Jednej, drugiej, trzeciej. No przepadłam. Ciągle powiększałam swoją wiedzę w tym zakresie, żałowałam tylko, że nigdy nie kształciłam się w tym kierunku, bo naprawdę lubię psychologię. W każdym razie ludzie dziękowali mi na przemian z wbijaniem mi noża w plecy, bo jak wiadomo na takich grupach ludzie są bardzo różni. Tę przygodę, która trwała 2 lata już zakończyłam, ale świetne znajomości i przyjaźnie, zostały.

Diagnoza właściwa i leczenie

Zagłębiając się w temat odkryłam, że diagnoza musi być błędna. Kolejny lekarz, kolejna diagnoza. Kolejne leki i tak w kółko. Dopiero w grudniu, zeszłego roku trafiłam na dobrą lekarkę, która dopasowała mi leki za drugim razem. Leki te  okiełznały mój lęk, tak naprawdę to był mój ostatni ratunek, w następnej kolejności czekał mnie już miesięczny pobyt w szpitalu, aby dopasowali mi leki.

Zapytacie – gdzie w tym wszystkim terapia? Długo broniłam się przed terapią. Byłam przekonana, że poradzę sobie sama. Fakt faktem, szło mi całkiem nieźle – wykłady na YouTube, książki, artykuły, rozmowy z ludźmi, którzy już w tym siedzieli. To wszystko sprawiało, że stawałam się coraz bardziej świadoma siebie. Są jednak rzeczy, których nie da się przeskoczyć samemu. Zaczynałam terapie dwa razy, zanim trafiłam do mojej psychoterapeutki. Poprzednie terapie… cóż, nie było chemii między mną a terapeutą. Na oddziale dziennym, na który też zostałam skierowana w międzyczasie , nie czułam się dobrze. Nie pasowało mi tam nic. Uważałam, że nie pasuje do tych miejsc, że terapia grupowa nie jest dla mnie, koniec kropka. I właśnie moja nowa Pani psychiatra poleciła mi moją terapeutkę, która okazała się być świetnym specjalistą.

Psychoterapia

Trafiłam do gabinetu z lękiem uogólnionym, nadmiernym gniewem, agresją i stanami depresyjnymi. Zmiany są ogromne. Czasami mi samej ciężko uwierzyć w to, ile już zrobiłam, ale moja terapeutka stara mi się o tym przypominać. Moja świadomość stale się zwiększa, stale się czegoś uczę. Bywa, że mam gorsze dni, staram się je akceptować, mam do nich prawo, upadam, podnoszę się i to jest okej. Naprawdę to jest okej. Uczę się siebie każdego dnia. Ta nauka nie idzie na marne. Dzięki terapii pokonałam już swoje największe lęki, zmory i demony. Wzrosła moja samoocena, wzrosła moja odporność na ludzi – przestałam się przejmować tym, co ktoś o mnie myśli. Ja jestem najważniejsza. Jakbym miała porównać moje obecne załamania do tego, co było kiedyś… ach, to Niebo, a ziemia.

Lęk, który obezwładniał mnie latami wyobrażam sobie jako małą kuleczkę – taką z kolczastymi łapkami, która wczepia się w Duszę wypełniając ją całkowicie strachem, przerażeniem, paniką. Im bardziej się bałam, tym bardziej kuleczka robiła się większa. Syciła się moim strachem, aż przestawałam czuć szczęście, czerpać radość z życia, byłam tylko tym lękiem  utożsamiając się z nim.

Wybaczenie…

Jest jeszcze jedna ważna rzecz, uważam, że najbardziej kluczowa – wybaczenie. Tak, wybaczyłam moim chorym rodzicom. Staram się mieć z nimi jak najmniejszy kontakt, ale mam. Z tej relacji biorę dla siebie tylko to, co dla mnie ważne. Zaspokajam swoją potrzebę kontaktu z rodzicami i tyle. Dobrze wiedzą, że nie jestem już małą dziewczynką, którą można zastraszyć, chociaż taka nadal we mnie siedzi i ma bardzo duże problemy spowodowane brakiem ich bliskości. Jednak zrozumiałam, że złość, gniew, nienawiść do nich, tylko mnie wyniszczały od środka. Są chorzy. Po prostu. Ja w swoim życiu zrobiłam już wystarczająco dużo, aby im pomóc, nie mam wpływu na ich życie. Muszę zadbać o siebie. Wybaczenie sprawiło, że zdecydowanie rzadziej wracam do przeszłości.

Kilka słów do Ciebie, Czytelniku – jak sobie poradzić z nerwicą?

Jeśli to czytasz, to znaczy, że czegoś poszukujesz, być może wskazówek na to jak sobie poradzić z nerwicą.

  • Przede wszystkim zadbaj o siebie, o swój relaks, o dobre otoczenie.
  • Odsuń się od toksycznych ludzi, bądź sobą. Mi diagnoza, problemy z psychiką i wewnętrzna zmiana, bardzo otworzyły oczy na ludzi. Unikam toksyków jak się da.
  • Posłuchaj dobrej książki, zrób relaksację Jacobsona, weź kąpiel i odetchnij. Oczywiście zaraz po tym, jak wrócisz z terapii, bo to najważniejsze. Ja osobiście zaczynam z medytacją przed, którą długo się broniłam, ale… Polecam z całego serca.

Ja Przekonałam się do wielu rzeczy, wszystko tylko po to, aby nie czuć lęku, złości, bezradności. Nie chcę już płakać kiedy czuję, że chwyta mnie za gardło i pozbawia tchu. Nie chcę tego. Z czasem polubiłam medytację, wysiłek fizyczny, kolorowanki i muzykę relaksacyjną, która powodowała u mnie jedynie złość.

Najważniejsze jest mieć wsparcie i miłość

Na koniec chciałabym podziękować mojemu ukochanemu mężowi, który trwa przy mnie tyle lat i ciągle mnie wspiera. Wiem, że to dla niego trudne, nie mniej niż dla mnie… Ciężko jest znosić nerwicowa, ciężko jest patrzeć jak osoba, którą się kocha, cierpi. Ja pracuję ciężko dla siebie, dla niego, dla nas.

Życzę Wam samych dobrych wyborów!

~ Monika