Od czasu kiedy doświadczyłem pierwszego ataku paniki, lęku, minęło wiele lat. Dziś chciałbym się z Wami podzielić moimi refleksjami na temat tożsamości zaburzeń i ich pochodzenia. Czy te zaburzenia są czymś co trafia do naszych głów z zewnątrz, z jakiejś niezidefiniowanej przestrzeni? A może… to cały czas my, jakaś inna wersja nas? Wersja naszej osobowości, o której nigdy nie wiedzieliśmy, a która była z nami przez całe życie?

Jesień 2006 – Niestabilny grunt

Sortuję właśnie dokumenty. Za chwilę pierwszy semestr pierwszego roku na uczelni. Dotrwałem do końca liceum, choć już na początku klasy maturalnej pojawiły się we mnie obawy o to, jak będzie wyglądało moje życie. Cały ostatni rok poświęciłem refleksji nad moim życiem. Dokąd zmierzam? Czy mam cel? Jeśli nawet, to czy jest słuszny, osiągalny i pozwoli mi poczuć się spełnionym? Nie wiem. Zapewne się dowiem. Ale to uczucie… ta obawa przed światem, przed życiem. Obawa, która pojawiła się spontanicznie i tak jak młode drzewo, początkowo była tylko niewielkim krzewem. Czułem, jak zapuszcza we mnie korzenie, jak powoli zaczyna czerpać z zasobów mojej psychiki, niczym drzewo czerpie minerały i wodę niezbędną do życia z gleby na której zaczyna rosnąć. Chcę się jej pozbyć, ale nie mogę. Z jakiegoś powodu nie można jej ot tak usunąć. Zaczyna przybierać na sile i coraz bardziej nie wiem czego chcę i czego mi potrzeba.

Zima 2006/2007 – Noc jest pełna strachu

Jest wieczór. Siadam na łóżku, zaczynam przygotowywać się do sesji egzaminacyjnej. Patrzę na ciepłe światło starej ściennej lampy, która wisiała nad moim łóżkiem, kiedy byłem jeszcze wesołym, pełnym szczęścia dzieckiem. Lampa, która swoim ciepłym, pomarańczowym światłem żegnała mnie co wieczór po dniu spędzonym na zabawach na dworze. Te czasy już nigdy nie wrócą… a tak bardzo chciałbym, żeby wróciły. Tak bardzo chciałbym pozbyć się odpowiedzialności za samego siebie i to, co w życiu stworzę. Chciałbym być wolny i jeszcze raz przeżyć własne dzieciństwo. Może byłoby jeszcze lepsze niż miałem?

Nagle zaczynam sobie zdawać sprawę z tego, że moje życie jest jakieś niepoukładane. Brakuje w nim jakiegoś schematu, jakichś założeń logicznych, które pozwoliłyby mi na skonstruowanie planu. Jestem z tym sam. Czuję, że mój najlepszy czas przeminął. Jest godzina 22:30, kładę się spać z myślą, że nie wiem co robić. Że moje życie straciło sens. Leżąc na łóżku, powoli zaczynam odpływać, kiedy nagle czuję, że moje serce zaczyna walić jak oszalałe. Otwieram oczy, upewniam się, że nic mi nie jest. Zasypiam…

Mija kilka dni i zapominam o tym wieczorze. Jestem zajęty przygotowywaniem się do egzaminu. Zmęczony, kładę się znów spać. Sytuacja się powtarza, ale odnoszę wrażenie, że zaczyna nabierać na sile. Zaczynam się obawiać o to, czy przypadkiem nie umieram. Pamiętam do dziś tę myśl – czy to możliwe, że to już koniec? Patrzę w sufit, próbując się uspokoić.

Wtedy po raz pierwszy zaczyna mnie paraliżować przedziwne uczucie. Nie znałem go do tej pory. Jest tak dziwne, tak mocno przenikające mnie na wskroś, że mam wrażenie, jakby to była jakaś siła wyższa. Przypomina wielką, czarną plamę na suficie, która rozlewa się na wszystkie strony. Krzyczę… tak, ja, 19-letni chłopak, który na co dzień jest zawsze uśmiechnięty. Teraz leżę na łóżku, jest 2 w nocy i krzyczę najgłośniej jak potrafię, sam nie rozumiejąc po co i dlaczego? W końcu jakimś cudem zasypiam.

Obudziłem się rano. Nie za bardzo rozumiałem, co stało się w nocy. Nigdy wcześniej nie obawiałem się o własne zdrowie i zwykle ignorowałem sytuacje, kiedy przez chwilę poczuję się źle. Ale takiego stanu nigdy nie odczuwałem. To było zupełnie inne niż zwykłe złe samopoczucie. To była paniczna obawa przed tym, że właśnie umieram.

Zacząłem zastanawiać się nad tym, czy to nie jest objaw jakiejś fizycznej choroby. Stwierdziłem, że odwiedzę lekarza i opowiem mu o tym co się stało. Ale moment… przecież nie mogę się przyznać, że krzyczałem w nocy bez powodu. Co on sobie o mnie pomyśli? Że jestem wariatem? Właściwie w sumie nic się nie stało i wstyd mi przed samym sobą, że nie zapanowałem nad tym. Nie, jednak nigdzie nie pójdę.

To był jeden z największych błędów, który spowodował całą kaskadę objawów i dziwnych stanów umysłu. Do dziś żałuję, że to zbagatelizowałem….

Mijały dni, ja od czasu do czasu myślałem nad tym, co się wtedy stało. Zupełnie nie powiązałem tamtego stanu z moimi rozterkami. Nie było jasnego związku pomiędzy uczuciem lęku a poczuciem braku celu w moim życiu. Podejrzewałem, że może to poczucie beznadziei ma jakiś wpływ na lęk, który wtedy odczuwałem. Ale w takim razie dlaczego nie odczuwam go stale, tylko w formie napadów? To nielogiczne, to się nie dodaje…

Wiosna 2007 – Czy ja mogę normalnie żyć?

Przez ostatni rok doświadczam coraz częściej ataków paniki. Nigdy nie zastanawiam się dlaczego. Zastanawiam się… za co? Czy to, co odczuwam, to jakaś kara z niebios? A może jestem chory psychicznie, tylko jeszcze tego nie wiem? Niewiedza i samodiagnozowanie się tylko pogorszyły mój stan. Rzuciłem studia. Nie byłem w stanie dojechać na uczelnię. Czułem się jak gdybym wziął jakieś mocne narkotyki. Moje zmysły były stępione, a odbieranie rzeczywistości dziwne, skrzywione. Nie wiedziałem, czy ja tak naprawdę istnieję, czy może już umarłem i tylko miotam się wśród żywych…

Ponieważ moje zaburzenia przybierały na sile, postanowiłem, że nie mam wyjścia i muszę iść do lekarza. Tym bardziej, że zacząłem mieć dziwne podejrzenia co do stanu mojego zdrowia. Ba, ja byłem wręcz przekonany, że cierpię na ciężką, nieuleczalną chorobę. Miałem szczęście – moja pani doktor zasugerowała mi od razu, że to mogą być problemy związane z zaburzeniami z grupy nerwic.

Kiedy uświadomiłem sobie, że istnieje coś takiego jak zaburzenia lękowe i że prawdopodobnie na nie cierpię, rozpoczęła się moja walka.
Walka, która trwała prawie 16 lat.
Walka, którą wygrałem.
Czy mogę normalnie żyć? Jak najbardziej. Czy wtedy mogłem?
Tak, miałem szansę, ale z niej nie skorzystałem.

W każdej wojnie zasadniczą rolę gra wywiad wojskowy, rozpoznanie terenu i poznanie możliwości swojego wroga. W końcu jak możesz walczyć, nie znając własnego wroga?
Przez cały ten okres, kiedy dokuczały mi objawy nerwicy, byłem święcie przekonany, że to ona jest moim największym wrogiem. Traktowałem ją jak ciało obce w organizmie. Jak wspomniany wcześniej niematerialny byt, który znikąd przeniknął moją duszę. Dopiero psychoterapia i praca nad sobą doprowadziły mnie do prawdy. Nerwica to… ja. To jest ta sama istota, która popełniała błędy i ta sama istota, która kiedyś cieszyła się z najmniejszego momentu szczęścia.

Wiosna 2008 – Początek wielkiej wojny i zwycięstwo

Po roku spędzonym na wmawianiu sobie różnych schorzeń, setkach wizyt lekarskich i rzuceniu studiów, wreszcie pojawił się jakiś przełom. Kiedy upadłem już całkowicie, stanąłem przed wyborem – albo coś z tym zrobię, albo zrobię coś sobie. Jakaś iskierka nadziei się we mnie tliła i mimo wszystko wola życia wygrała. Jak na ironię w momencie podjęcia decyzji o walce moja nerwica przybrała znów na sile. Nauczyłem już sobie jakoś radzić z lękiem w nocy, w autobusie czy na ulicy. Teraz, kiedy postanowiłem, że muszę z tym wygrać, nagle stało się coś czego nie rozumiałem. Dlaczego jest gorzej?

Nerwica jako wróg?

Cały mój problem polegał na tym, że nie rozumiałem, kto jest moim wrogiem. Cały czas traktowałem nerwicę jako mojego wroga, podczas gdy moim prawdziwym wrogiem były przyzwyczajenia, skrzywione postrzeganie świata i ludzi. Żal i poczucie niesprawiedliwości, które zostały mi w jakiś sposób zaszczepione w dzieciństwie. Ale nie mogłem na to wpaść. Unikałem myślenia o tym, że spotykały mnie w dzieciństwie różne przykre sytuacje. Zamiatałem to pod dywan.

Moim wrogiem było ignorowanie własnych potrzeb, wypieranie się ich.

Zaczynałem rozumieć, że potrzebuję zmiany w myśleniu. Zacząłem analizować całe moje życie. Problem tkwił w tym, że robiłem to źle. Nie chciałem za żadne skarby iść na terapię. Chciałem się sam rozprawić z nerwicą. Niestety, ale nie tędy droga. Popadałem ze skrajności w skrajność. Przyjąłem postawę ofiary. Zacząłem nienawidzić moich rodziców za zniszczone życie, świata za niesprawiedliwości, a siebie samego za bezradność wobec powyższego. Gdybym tylko wtedy zdecydował się porozmawiać z kimś, kto rozumiałby mój problem. Przecież moje dzieciństwo było okej, choć brakowało w nim ciepła domowego i właściwych relacji. Ale nie było powodem, żeby kogokolwiek za nie nienawidzić. Nie do tego stopnia.

Od 2008 do dziś…

Przez kilka dobrych lat walczyłem, sam nie wiedząc kim jest moja nerwica i jaka jest jej przyczyna. Miewałem gorsze i lepsze momenty, ale zawsze z tyłu głowy miałem to, że coś jest ze mną nie tak. Nie dawało mi to spokoju. Starałem się to ignorować na tyle, na ile się dało. To był kolejny błąd. Mój umysł domagał się co jakiś czas uwagi. Nie poświęcałem mu tyle czasu, ile tego naprawdę potrzebował. W wyniku różnych okoliczności w 2019 roku nerwica wróciła z siłą, której dotąd nigdy nie miała. Zostałem dosłownie sparaliżowany. Co chwilę lądowałem na SOR, zaburzenia związane z hipochondrią nie pozwalały mi nawet na chwilę się uspokoić. Wiedziałem, że nie umieram, ale czułem, że to już koniec. Nie mogłem tak dłużej. Przełamałem się. Poszedłem na terapię, która wskazała mi drogę. Musiałem wykonać niesamowitą pracę nad sobą i poświęcić mnóstwo czasu na walkę z moimi ograniczeniami. Do tego momentu nie rozumiałem, że to wszystko wynikało z moich zaniedbań i udawania, że nie mam problemu.

Kim jestem i kim jest moja nerwica?

Moja nerwica jest moim obrońcą. To ona podpowiedziała mi, że mam wewnętrzne potrzeby, których nie zaspokoiłem. To ona pokazała mi, że są sprawy na które nie mam wpływu i nie powinienem się nimi zadręczać, bo i tak niczego nie zmienię. Wreszcie to nerwica pokazała mi kim naprawdę jestem – człowiekiem, który potrafi osiągać cel wtedy, kiedy naprawdę mu zależy. Kiedy jest beznadziejnie, potrafi improwizować i przełamać nawet największy lęk. Nerwica pokazała mi, że moje życie nie było idealne i że są obszary mojego życia, które nie zostały zaspokojone i że powinienem dążyć do ich zaspokojenia. Do miłości, dobroci i dostrzegania szczęścia. Że muszę żyć na tyle, na ile się da.

Nieważne czy jesteś młodym chłopakiem, dziewczyną czy mężczyzną/kobietą w starszym wieku. Cały czas masz potrzeby, których nie wolno wypierać ze swojego życia. Potrzebę bycia kochanym, docenianym, spełnionym. Jeżeli nie otrzymujesz tego w miejscu w którym jesteś, to poszukaj swojego miejsca. Bądź wolnym człowiekiem. Życie to jest cudowna przygoda, choć świat to trudne miejsce do życia. Ale przecież nikt nigdy nie mówił, że będzie łatwo.

Czy w moim przypadku świat wyrządził mi krzywdę? Nie. To ja sam zapomniałem o tym, że nie jestem kamiennym posągiem i że moje uczucia oraz potrzeby mają znaczenie. To moja historia, z której wyciągnąłem lekcję.

A czy Tobie udało się już wyciągnąć wnioski?

Jeżeli nie, to coś Ci podpowiem – tak jak każdy z nas może wybrać sobie jedną gwiazdę na niebie, tak dla każdego z nas istnieje zawsze szansa poprawienia swojej sytuacji i wyjścia na prostą. Nie zapominaj, że Twoja na Ciebie czeka. Może czeka gdzieś w ciszy, w której musisz się głęboko zanurzyć na chwilę?

Odszukaj siebie!

~Krzysiek